sobota, 2 marca 2013

Rozdział X

Noc powoli przykrywała niebieskie niebo i rozsiewała po nim srebrzyste punkciki, które bacznie przyglądały się wszystkiemu z góry i migotały pogodnie każdemu, kto się im przyglądnie.
-Kochanie, już robi się późno, a jej wciąż nie widać, nie słychać...-Powiedziała Taewa, trochę smutnym i przerażonym głosem, wyglądając przez okno karczmy, do swojego męża czyszczącego stoły obok niej.
-Kochanie, przecież wiesz, że nic jej się nie stało. Może był ogromny tłum ludzi do skarbnika i jeszcze tam jest.-Odpowiedział jej pocieszająco mężczyzna, machając swoją dłonią po drewnianym stole. Wiedział, że to mało prawdopodobne, ale przynajmniej ten jeden powód przychodził mu do głowy.
-No nie wiem, nie wiem. Mam naprawdę złe przeczucie. Boje się, że coś się jej stało.-Powiedziała mu, a ostatnie słowa, wręcz szepcząc. Jej mąż, słysząc, co jego żona mówi, przerwał swoją pracę i spojrzał dziwną miną na kobietę.
-Kochanie, co ty wygadujesz?-Powiedział do niej z dziwnym wyrazem twarzy, pozostawiając na pół czystym stole szmatę i inne przybory.-Ona jest już duża, wiem na pewno, że nic jej nie jest.-Dopowiedział i przejechał wierzchem swojej dość zniszczonej dłoni po plecach małżonki. Kobieta zjeżyła się na moment wystraszona, po czym czuj
czując bezpieczeństwo, rozluźniła się i na moment zapomniała o całym świecie. Mężczyzna, powoli zaczął od jednego pocałunku na szyi, po czym kierował się dalej, ucho... policzek...
Drzwi karczmy otwarły się gwałtownie, rozpraszając całą, miłosną atmosferę.
-Cholera!-Przeklął w myślach trójkę osób, które właśnie wkroczyły.
-Gdzie ona jest?!-Wykrzyczał potężnym głosem jeden z nich, który lekko utykał.
-Spokojnie,-Powiedział Arther, aby uspokoić przybyszów.-Kto? O kim pan mówi?-Zaczął wypytywać.
Mężczyzna przewrócił stół, ze zdenerwowania, aż kobieta się wzdrygnęła, po czym wziął oddech i powiedział troszkę spokojniej.
-Gdzie jest ta mała dziewucha, która mi to zrobiła?-Wykrzyczał i pokazał swoją zranioną nogę.
-Nie wiem, o kim TY mówisz, a poza tym, jakim prawem śmiesz demolować mój dom?!-Odpowiedział mu zdenerwowany i powoli zasięgnął dłonią rękoiść swojego miecza, wiszącego u pasa, lecz nie wyciął go.
Przeciwnik zrobił wręcz przeciwnie. Czerwony ze złości pochwycił swoją srebrną broń i ukazując swoją potęgę, przeciął przewrócony stół, tak, że posypały się drzazgi. Następnie skierował się na następne stoły, aby zachęcić przeciwnika do walki.
-Śmiesz niszczyć moje miano?-Wyryczał na niego oburzony. Udało się, zdenerwował go tak mocno, iż ledwo uniknął spodziewanego ciosu. Cóż, ze zranioną nogą, był zbyt słaby, więc szybkim ruchem dłoni rozkazał swym sługą aby go bronili. Mężczyźni od razu stawili się przed nim, tworząc osłonę przed atakami. Jeden z nich, o kruczoczarnych włosach
, przysłaniając z brzdękiem żelaznych mieczy odebrał atak. Szybkim ruchem kopnął przeciwnika, odpychając go do tyłu.
-Trzech na jednego?-Odezwał się potężnym głosem, niezauważalnie zbliżył się do atakującego i zadał mu cios w nogę, unikając tym samym ataku w głowę. Mężczyzna krzyknął z bólu i upadł, a z rozciętej nogi, zaczęła sączyć się czerwona krew.-Ups, już tylko dwóch-Dodał i zaśmiał się szyderczo.-No dalej, dalej-Powiedział do następnego. Jak na komendę, przeciwnik rzucił się na niego i po chwili, słychać już było tylko brzdęk srebrnych mieczy. Ojciec Laery zwinnie atakował wciąż broniącego się mężczyznę, lecz chwilowa nieuwaga i niespodziewany atak przeciwnika, powoduje, iż atakujący rozcina mu prawą dłoń, ledwo omijając żyłę. Arther puszcza miecz i upada na ziemie. Równie szybko podbiega do niego jego żona próbująca załagodzić sytuacje. Przeciwnik wykorzystujący sytuacje, do zabicia dwóch osób na raz, podnosi swą srebrzystą klingę, by zadać ostateczny cios.
-Dosyć!-Odezwał się brzmiący głos utykającego.-Dostał nauczkę. Kiedy dziewczyna wróci, za wszelką cenę będzie się chciała zemścić. To tylko kwestia czasu, kiedy znajdzie się w naszych sidłach.-Odrzekł i zaśmiał się gromko, a śmiech, rozszedł się po wszystkich zakamarkach drewnianego domu. Jak na komendę, gwieździste niebo zaczęło zachodzić ciemnymi, niczym czerń tkwiąca w piórach kruka chmurami. Utykając, podszedł jeszcze do leżącego i dodał szeptem.-Powiedz dziewczynie, że na nią czekamy...
Czarne niebo rozbłysło
srebrzystą błyskawicą, oświetlając gromką sylwetkę utykającego. Drzwi trzasnęły grzmotem, rozchodzącym się, niczym po całym świecie...
Laera obudziła się dysząc ciężko, a z jej czoła skapywał stróżki potu. Srebrzysty błysk przeciął czarne nocne niebo, a grzmot, który po chwili nastąpił, dudnił jej w uszach, niczym nieustanne wołanie... Krople deszczu skapywały na zmoczoną ziemie przed jaskinią, a wciąż mokry koń skrył się pod kamienistym "niebem".
Dziewczyna wierzchem dłoni przetarła swe mokre czoło.
-To był tylko sen-Powiedziała do siebie i położyła się na drugi bok, zapominając o całym świecie. Pozwoliła ponownie pochłonąć się kuszącej ciemności..
.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy